Archiwum dla Wrzesień 2010

Pięć Stawów Polskich i schroniskowa podłoga

Kolejny weekend w Tatrach, tym razem za sprawą dwóch suwalskich podróżniczek, które po latach spędzonych w krainie lasów i jezior, zapragnęły udać się w polskie góry. Tradycyjnie już start w Palenicy Białczańskiej, tym razem jednak celem nie było Morskie Oko, a Dolina Pięciu Stawów Polskich. Bardzo przyjemna trasa zielonym szlakiem do Doliny Pięciu Stawów zakończyła się noclegiem w Schronisku Pięć Stawów, który był osobliwym, acz niezapomnianym przeżyciem.

Mianowicie schronisko było tak oblegane, że nie można było liczyć na łóżka, a noc gdzieś spędzić trzeba było! Stąd po kilku godzinach marszu nie pozostało nam nic innego, jak zasiąść w schronisku nad talerzem (swoją drogą pysznej) fasolki  po bretońsku oraz kuflem zimnego piwa i w miłym towarzystwie górskich napaleńców, przeczekać do wieczora, kiedy to wszyscy ci, którzy nie załapali się na nocleg w łóżku zaczęli niepewnie rozkładać na podłodze schroniska swoje śpiwory i koce celem spoczynku. Ludzie znajdowali się dosłownie wszędzie – od jadalni, poprzez przejście aż po drzwi łazienki a przyjemność ta kosztowała 20 zł plus blisko 2 zł opłaty klimatycznej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że łóżko w pokoju kilkuosobowym kosztowało niewiele ponad 30 zł. Ale cóż robić – spać gdzieś trzeba, nawet jeśli oznacza to zimną wodę pod prysznicem, walkę o kawałek podłogi (swoją drogą jakże trafny staje się tekst piosenki Mr Zoob „Mój jest ten kawałek podłogi”), chrapiących towarzyszy oraz nocne rozmowy (nie)kontrolowane praktycznie uniemożliwiające zaśnięcie. Ale z drugiej strony gwarancja niesamowitej atmosfery, której nie może nam zaoferować żaden hotel, hostel czy pensjonat!

Z ciekawostek (znalezionych na stronie schroniska) warto wspomnieć, że Dolina Pięciu Stawów ma największą w Tatrach powierzchnię jezior, a schronisko Pięć Stawów jest najwyżej położonym schroniskiem w polskiej części Tatr, a zarazem jedynym w polskich Tatrach, do którego nie można dojechać samochodem.

Noc, która zdawała się trwać wiecznie dobiegła końca i ranek powitał nas deszczem (i znowu odwołanie do klasyków polskiego rocka – tym razem „Szklanej pogody” Lombardu). I wszystko byłoby w porządku, gdyby były szanse na przejaśnienie, ale na to się nie zapowiadało, a nasza (jak na nasze skromne możliwości) dość ambitna trasa niebieskim szlakiem z Doliny Pięciu Stawów do Kuźnic, skąd miałyśmy wracać do Krakowa, przekształciła się w mniej ambitne zejście w strugach deszczu do Palenicy Białczańskiej. Niedosyt pozostał, ale widoki w Dolinie Roztoki i Pięciu Stawów wraz z największym wodospadem tatrzańskim Siklawą i tak były niezapomniane!