Na północ czas…
Po drugim dniu pobytu na wyspie wiecznej wiosny, jak nazywa się Teneryfę, dochodzę do jednej konkluzji – nie ma jak mieć lokalnych za przewodników!
Dzień był bardzo intensywny ale udaje mi się zobaczyć prawdopodobnie więcej niż przeciętni odwiedzający wyspę zwiedzają w tydzień. Dziś przemierzamy północ Teneryfy, która generalnie uchodzi za chłodniejszą ale i zieleńszą oraz bogatszą w atrakcje, niż pustynne, rezortowe południe. Zaczynamy od EL SAUZAL – ślicznego miejsca z niesamowitymi widokami na ocean, drzewami owocowymi, niezliczoną ilością schodów i tarasów widokowych. Następnie udajemy się do OROTAVY, która jak na małe miasteczko, przyciąga wielu turystów, głównie za sprawą kościoła San Augustin, majestatycznego budynku Towarzystwa Kulturalnego Liceo de Taoro, ogrodów Marquesado de la Quinta Roja, ratuszu i Casa de los Balcones.
Kolejnym celem jest GARACHICO, gdzie oprócz spaceru popularną promenadą kąpiemy się zarówno w słońcu Teneryfy jak i w wodach Oceanu Atlantyckiego. Skalno-kamieniste wybrzeże może nie nadaje się na plażowanie z prawdziwego zdarzenia ale jest idealne na odświeżającą kąpiel stóp, które po całym dniu spacerów dają o sobie znać. Z Garachico jedziemy stromymi drogami pełnymi zakrętów i tuneli na zachodni kraniec wyspy, by podziwiać cel naszej wyprawy czyli kanaryjskie klify LOS GIGANTES. W sumie jedynie piękna słoneczna pogoda odróżnia ten widok od słynnych irlandzkich Cliffs of Moher, które, gdy ostatnio je widziałam, spowite były gęstą mgłą. No i fakt, że te kanaryjskie są znacznie wyższe – mają ok. 600 m podczas gdy cód zachodniej Irlandii jedynie 200.
Droga powrotna mija na śpiewaniu (bynajmniej nie piosenek turystycznych) oraz nauce hiszpańskich słówek i kanaryjskiego akcentu, co po pełnym wrażeń dniu przynosi znikome efekty, ale dostarcza wielu okazji do śmiechu.
Mimo zmęczenia, wyruszamy wieczorem na podbój LA LAGUNY. Herbaciarnie o niesamowitym wystroju i klimacie oraz mnóstwo zabytków, szczególnie religijnych – z tym będzie mi się kojarzyć to miasto.