Archive for the ‘ Morze ’ Category

Cork – buntownicze hrabstwo na południu Irlandii

Pope's Quay, River Lee, Cork

Drugim regionem południa (niemniej jednak ważnym) jest hrabstwo Cork. Powodów tego jest wiele. Przez lokalnych nazywane ‘People’s Republic’, czyli republiką ludu, Cork jest największym pod względem powierzchni hrabstwem kraju, a także prawdopodobnie ‘najdumniejszym’ regionem Irlandii z ogromną tradycją lokalną. Inny przydomek hrabstwa – ‘Rebel County’ – wskazuje na waleczność jego mieszkańców, którzy zasłużyli się w wielu istotnych bitwach kraju. Turystycznie Cork jest regionem dość różnorodnym i wartym spędzenia więcej czasu.

Miasto CORK – ‘real capital’ jak mówi wielu Corconians (mieszkańców Cork) nie jest miastem przeciążonym turystycznymi atrakcjami, stąd przy krótkim czasie podróży można mu poświęcić mniej uwagi, niż innym cudom natury Irlandii. Z rzeczy które warto zobaczyć to: Katedra St Finbarr’s, kościół ze słynną wieżą w północnej dzielnicy miasta – Shandon, Blarney Castle, tereny uniwersytetu (University College Cork) a także English Market, czyli kryty rynek spożywczy w samym sercu miasta, gdzie codziennie można kupić świeże ryby oraz mięso. Jest to spora hala z historią sięgającą końca XVIII wieku, która została odrestaurowana w stylu wiktoriańskim i przyciąga teraz rzesze turystów jako kulturowa ciekawostka miasta.

St. Patrick's Street, Cork

St Finbarr's Cathedral, Cork

University College Cork (UCC)

Mimo, że sam Cork nie należy może do najciekawszych miast Irlandii, warto go choćby odwiedzić jako punkt wypadowy do innych miejscowości w okolicy:

COBH to małe miasto i siedziba jednego z największych naturalnych portów świata. To tutaj miał miejsce ostatni postój Tytanika zanim to pogrążył się w otchłani oceanu. Z racji położenia, Cobh oferuje wiele ‘morskich’ atrakcji jak żeglowanie, regaty, festiwale poświęcone morzu oraz konkursy wędkarskie.

WEST CORK, jak sama nazwa wskazuje, jest obszarem położonym w zachodniej części hrabstwa. Planując wyjazd do Cork, koniecznie trzeba poświęcić kilka dni na zwiedzenie West Cork z jego cudami natury oraz uroczymi miasteczkami.

Wśród tych ostatnich można wyliczyć KINSALE, średniowieczne miasto na południu hrabstwa Cork znane ze światowego festiwalu jedzenia. Nazywane stolicą kulinarną Irlandii, miasto jest popularną destyncją wakacyjną dla zagranicznych turystów. Z racji bliskości morza, Kinsale oferuje całą gamę sportów wodnych. Oddalony zaledwie o kilka kilometrów od miasta jest OLD HEAD OF KINSALE – imponujący cypel z niesamowitymi widokami na ocean, klifami oraz słynną latarnią morską. Część terenu Old Head jest niestety dostępna jedynie dla członków prestiżowego klubu golfowego, do którego należą w większości Amerykanie z bardzo zasobnymi portfelami. Część dostępna dla zwykłego turysty jest i tak godna zobaczenia.

Old Head of Kinsale, Co. Cork, Ireland

Old Head of Kinsale, Co. Cork, Ireland

CLONAKILTY, małe miasteczko w West Cork jest lokalnym centrum muzyki, w którym to niemal co wieczór można posłuchać muzyki na żywo w którymś z lokalnych pubów i barów. Clonakilty posiada również wybrzeże z piękną piaszczystą plażą, które jest rajem dla surferów.

Kolejnym ciekawym punktem na trasie West Cork jest MIZEN HEAD, malowniczy półwysep oraz najbardziej wysunięty w kierunku południowo-zachodnim punkt Irlandii. Spacer po Mizen Head gwarantuje niezapomniany widok oceanu, klifów oraz pięknych zielonych łąk. W Mizen Head znajduje się również latarnia i stacja meteorologiczna. Niezależnie od pory roku, polecam się jednak ciepło ubrać, gdyż z racji położenia oraz bliskości oceanu, Mizen Head jest znany z silnych wiatrów.

West Cork posiada ponadto mnóstwo małych wiosek, które są świetną lekcją lokalnej kultury i mogą dostarczyć często więcej wrażeń niż bardziej znane atrakcje hrabstwa Cork. W tej kategorii warto odwiedzić wioski rybackie GLENGARIFF czy BALLYCOTTON.

Piasek, wiatr i… słońce

Ostatnie dwa dni pobytu na Teneryfie są plażowe i trochę leniwe – a co tam, w końcu to urlop! Udaje mi się przekonać Yurenę, że mój organizm pilnie potrzebuje witaminy D i wyprawa na plażę jest niezbędna.

Plaże południowe (Los Christianos, Las Galletas czy Las Americas) okażą się zapewne bardziej przekonywujące dla turysty nastawionego na plażowanie, niż plaże północne. W czasie całego pobytu odwiedziłyśmy trzy plaże na północy – Las Teresitas, Las Caletillas i Candelarię – i każda z nich była nieco inna. Generalnie na plażach Północy dominuje ciemny piasek wulkaniczny – od szarego, wyblakłego, po prawie czarny. Południe i wybrane plaże północy wyspy wyściełane są żółtym piaskiem, który dla celów czysto turystycznych transportowany jest prosto z Sahary.

Natura również dba o to, by na Teneryfie nie brakowało piasku Sahary. Nie, nie skutkuje to jednak polepszeniem jakości plaż Wyspy, a raczej spadkiem widoczności i osadzaniem się pyłu na budynkach i ulicach. Winne jest zjawisko kalimy czyli mieszanki pyłu i piasku transportowanego na Wyspy Kanaryjskie z wiatrem podczas burz piaskowych na Saharze. Za sprawą kalimy ma się często wrażenie, że jest mgliście i deszczowo, podczas gdy tak naprawdę świeci słońce i pogoda jest wyśmienita.

Plażowy akcent kończy mój pobyt na Teneryfie. Za niecałe 3 godziny wylot z lotniska Tenerife Sur, wprost do zimnej, deszczowej Irlandii. Sama myśl jest jak wiadro zimnej wody na głowę!

Na północ czas…

Po drugim dniu pobytu na wyspie wiecznej wiosny, jak nazywa się Teneryfę, dochodzę do jednej konkluzji – nie ma jak mieć lokalnych za przewodników!

Dzień był bardzo intensywny ale udaje mi się zobaczyć prawdopodobnie więcej niż przeciętni odwiedzający wyspę zwiedzają w tydzień. Dziś przemierzamy północ Teneryfy, która generalnie uchodzi za chłodniejszą ale i zieleńszą oraz bogatszą w atrakcje, niż pustynne, rezortowe południe. Zaczynamy od EL SAUZAL – ślicznego miejsca z niesamowitymi widokami na ocean, drzewami owocowymi, niezliczoną ilością schodów i tarasów widokowych. Następnie udajemy się  do OROTAVY, która jak na małe miasteczko, przyciąga wielu turystów, głównie za sprawą kościoła San Augustin, majestatycznego budynku Towarzystwa Kulturalnego Liceo de Taoro, ogrodów Marquesado de la Quinta Roja, ratuszu i Casa de los Balcones.

Kolejnym celem jest GARACHICO, gdzie oprócz spaceru popularną promenadą kąpiemy się zarówno w słońcu Teneryfy jak i w wodach Oceanu Atlantyckiego. Skalno-kamieniste wybrzeże może nie nadaje się na plażowanie z prawdziwego zdarzenia ale jest idealne na odświeżającą kąpiel stóp, które po całym dniu spacerów dają o sobie znać. Z Garachico jedziemy stromymi drogami pełnymi zakrętów i tuneli na zachodni kraniec wyspy, by podziwiać cel naszej wyprawy czyli kanaryjskie klify LOS GIGANTES. W sumie jedynie piękna słoneczna pogoda odróżnia ten widok od słynnych irlandzkich Cliffs of Moher, które, gdy ostatnio je widziałam, spowite były gęstą mgłą. No i fakt, że te kanaryjskie są znacznie wyższe – mają ok. 600 m podczas gdy cód zachodniej Irlandii jedynie 200.

Droga powrotna mija na śpiewaniu (bynajmniej nie piosenek turystycznych) oraz nauce hiszpańskich słówek i kanaryjskiego akcentu, co po pełnym wrażeń dniu przynosi znikome efekty, ale dostarcza wielu okazji do śmiechu.

Mimo zmęczenia, wyruszamy wieczorem na podbój LA LAGUNY. Herbaciarnie o niesamowitym wystroju i klimacie oraz mnóstwo zabytków, szczególnie religijnych – z tym będzie mi się kojarzyć to miasto.

Witaj Teneryfo!

Więc oto zaczyna się moja przygoda z Wyspami Kanaryjskimi. Dziś rano na Teneryfie wita mnie piękna słoneczna pogoda, która jest miłym zaskoczeniem po irlandzkich śniegach, deszczach i mrozach.

Przylatuję o 11, więc pozostaje mnóstwo czasu na zwiedzanie, gdyż nie wiedzieć dlaczego, byłam święcie przekonana, że na Teneryfie obowiązuje czas GMT+1, podczas gdy na miejscu okazuje się że czasem lokalnym jest Greenwich. No tak, trzeba było sprawdzić. I normalnie bym to pewnie zrobiła, tylko że tym razem wszystko było ‘nienormalne’. A zaczęło się od tego, że sam wyjazd był z tak zwanych ‘last minute’, leciałam drogą okrężną (z Cork do Dublina, z Dublina do Hamburga i następnego dnia z Hamburga na Teneryfę), no i najważniejsze – jako że mieszkam i spędzam każdą chwilę z tubylcami – wyjazd ten ma dla mnie wymiar bardziej kulturowy, niż turystyczny.

Po blisko pięciogodzinnym locie drogimi, choć zdecydowanie godnymi polecenia liniami TUI, pysznych naleśnikach pokładowych na śniadanie oraz regularnych pogawędkach z pewnym miłym dziadkiem z Hamburga, który nawyraźniej powziął sobie za cel znalezienie w samolocie towarzyszki swojego pobytu na Teneryfie, ląduję na lotnisku Tenerife Sur, skąd zostaję odebrana i przetransportowana prosto na gorące plaże Los Cristianos, które są tzw. wizytówką południa wyspy. To tutaj znajdują się najpopularniejsze rezorty turystyczne wyspy, w których to czasem ciężko uraczyć tubylców, gdyż ta część Teneryfy zdominowana jest przez turystów – głównie niemieckich, co jednak nie znaczy, że innych naradowości brak – po drodze natknęłyśmy się nawet na rozentuzjazmowaną grupkę polskich surferów…

Z rezortowego południa udajemy się do La Laguny, małego, historycznego miasteczka na północy wyspy, skąd pochodzi Yurena – moja przewodniczka i gospodyni. Tuż po przyjeździe mam przyjemność poznać jej rodziców oraz spróbować po raz pierwszy specjałów kanaryjskich. No i czas na odpoczynek, gdyż Yurena, bardzo wzięła sobie do serca misję pokazania mi wszystkich uroków wyspy w tym krótkim czasie, więc jutro czeka mnie bardzo długi dzień…